piątek, 26 września 2014

Miasto bezprawia czyli Gordon zmierza na ratunek.

Dzisiejszy wpis nie będzie z pewnością oryginalny tematycznie biorąc pod uwagę fakt, że dokładnie w poniedziałek, swoją premierę miał nowy serial telewizji Fox - Gotham.  Przyznam szczerze, że to jedna z dwóch produkcji wychodzących tej jesieni, których jestem najbardziej ciekawa. Ponieważ olbrzymią sympatią darzę zarówno gry o Batmanie jak i pełnometrażowe filmy, a Harley Quinn jest moim ulubionym czarnym charakterem, postanowiłam obejrzeć tzw. "pilota". Ciężko mi powiedzieć, czego oczekiwałam od serialu i czy w ogóle czegoś, toteż moja radość, że jest tak fajnie, była tym większa. A dlaczego jest fajnie? Powodów jest kilka.
Przede wszystkim, to co mnie uderzyło już od pierwszych minut, to niesamowity klimat samego Gotham. Olbrzymi plus, za stylistykę miasta, ciemne zaułki, wysokie bloki, wieżowce, most i rzekę, skądinąd bardzo znajomo wyglądające. Jest trochę strasznie, trochę brudno a trochę normalnie. Brawa dla twórców, za umiejętne wplecenie w całość produkcji klimatu Noir. Chyba żadna inna stylistyka nie pasuje tak bardzo do serialu tego typu, jak właśnie ta.

Drugim powodem, dla którego koniecznie trzeba zobaczyć chociażby pierwszy odcinek, jest postać młodego komisarza Gordona. Przyznam szczerze, że miałam minimalne obawy co do ukazywania de facto przeszłości komisarza. Jak się okazało - niesłuszne. To bez wątpienia postać, która ma szansę ciągnąć tę serię i być dobrą osią symetrii całości. Ben McKenzie pasuje do tej roli idealnie - ani za gruby, ani za chudy, ani przystojny, ani nieprzystojny. Po prostu - normalny facet, jakim z pewnością był Jim Gordon. Postać ta ma przede wszystkim charakter - młody, ambitny detektyw -  idealista, gotów sam stawić czoła korupcji panoszącej się w Gotham. Takiego Jima Gordona poznajemy w pierwszym odcinku i przyznam szczerze, że chętnie kontynuowałabym tę znajomość.

Kolejnym powodem, dla którego warto obejrzeć Gotham, są kreacje kultowych czarnych charakterów. Duże brawa należą się Robinowi Taylorowi Lordowi, za fantastyczne odegranie postaci Pingwina. Młody Cobblepot to zdecydowanie zakompleksiony, przerażony a jednocześnie pełen agresji chłopak, który zdradzi swojego najlepszego przyjaciela, jeśli tylko zdrada ta przyniesie mu jakiekolwiek korzyści. Dokładnie takiego Pingwina znamy chociażby z gry Arkham Asylum. Wiarygodności postaci dodają lekko pożółkłe zęby, podkrążone oczy i przerażająco blada cera. Oczywiście nie mogło tu też zabraknąć charakterystycznej muszki. 

Postacią, która wśród moich znajomych budzi największe kontrowersje, jest bez wątpienia Kobieta Kot. Ktoś z Was może teraz ze świętym oburzeniem krzyknąć: ale ona jest przecież dzieckiem! Bo jest i z tym nie należy się kłócić. Przede wszystkim, Selina pojawia się nagle, nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo skąd. Ot, wyskoczyła sobie. Mamy scenę, w której kradnie mleko i portfel, bo przecież nie diamenty z tajnego i nikomu niedostępnego skarbca. Wszystko jest niby w porządku. Tylko...No właśnie. Selina w moim odczuciu jest za gruba, nawet jak na dziecko. Reżyser sprytnie ukrył brak zwinności aktorki, umiejętnie tnąc sceny w których Selina się wspina, skacze bądź robi cokolwiek kociego. Poza tym, jak już wspominałam, jej obecność w serialu póki co jest absolutnie nie uzasadniona i chyba właśnie to mnie najbardziej irytuje. No, chyba że w kolejnych odcinkach poznamy powód jej bytności.

Mile zaskoczył mnie natomiast Nygma czy też, jak kto woli, Człowiek Zagadka. W życiu nie wpadłabym na to, że "za młodu" mógł pomagać Gordonowi. Widz, jeśli choć raz miał styczność z jakimkolwiek Batmanem -  czy to grą, czy komiksem - od razu będzie wiedział, że Edward Nygma to Edward Nygma. Gdy tylko pojawia się na ekranie, mówi swoje charakterystyczne: "Zgadnij, co to jest". Kto inny mógłby się bawić w ten sposób, jeśli nie Człowiek Zagadka? Czuję lekki niedosyt tej postaci w pilotowym odcinku, jednakże mam nadzieję, że twórcy pozwolą mu się rozwinąć i jeszcze nie raz i nie dwa będziemy mieli okazję słuchać jego zagadek.

No i wreszcie główny zainteresowany, czyli młody Bruce Wayne. Poznajemy go w niekoniecznie przyjemnych okolicznościach, mianowicie w momencie śmierci jego rodziców. W moim mniemaniu, Bruce jest dokładnie taki, jak być powinien: mały, chudy, przestraszony i dziecinny. Na pierwszy rzut oka widać, że to szczęśliwe dziecko, które cieszy się, że poszło z rodzicami do kina. Żartuje, śmieje się aż tu nagle... Czar prysł! Rodzice nie żyją, a mały Bruce zostaje zupełnie sam. No, może nie do końca sam, bo jednak chwilę później na miejscu zbrodni, poza komisarzem Gordonem i jego partnerem, zjawia się Alfred. Co ważne - lokaj nie gra tutaj człowieka uległego. Nagle staje w sytuacji, w której dziecko jego pracodawców zostaje sierotą. W związku z tym, nie uświadczymy tutaj Alfreda, który pobłaża Bruce'owi czy też usprawiedliwia jego występki. Alfred z Gotham jest stanowczy, konkretny i silny. Mam wrażenie, że twórcy serialu chcieli z jego postaci zrobić trochę ojca zastępczego Bruce'a. Jeśli tak, to wyszło dobrze a pomysł jest trafiony.

I na sam koniec postać, która zaskoczyła mnie najbardziej a mianowicie Poison Ivy. Ivy, która jest cichutką, niepozorną dziewczynką z konewką w ręku. Bez wątpienia jest dzieckiem żyjącym w strachu przed ojcem furiatem i to też zostało ładnie pokazane. Potargane włosy, trochę nieprzytomne spojrzenie i niesamowicie blada cera. Nie wyróżnia się w tym odcinku niczym szczególnym bo też nie taka jej rola. Stoi gdzieś na uboczu podlewając swoje kwiatki i tyle. Nie dziwi mnie takie właśnie przedstawienie tej postaci, ponieważ Ivy dokładnie taka jest a poza tym, ma w sobie też coś dziecięcego. Może to jest ten strach przed ojcem który bił a może po prostu niskie poczucie własnej wartości? Trudno powiedzieć, natomiast mała Poiosn Ivy, która z całą pewnością nie jest jeszcze Poison, kupiła mnie bez dwóch zdań.

Skoro przywitaliśmy już w zasadzie wszystkich bohaterów, czas na wrażenia ogólne. Co tu dużo mówić - jest dobrze z zakusami na świetnie. Serial wygrywa nie tylko dobrze napisanymi postaciami, ale też reżyserią. Scena w której komisarz Gordon sprzeciwia się Bullokowi i tym samym zostaje w Gotham jest, moim zdaniem, jedną z lepszych. Światło lampy - raz jasne, raz ciemne -  i zmieniający się w tym czasie przestępcy,to wszystko dało naprawdę niezły efekt. W serialu ani przez chwilę nie ma nudy - nawet, jeśli pozornie nic się nie dzieje, to widz wie, że za chwilę zacznie się dziać. I rzeczywiście zaczyna! Fabuła prowadzona jak w klasycznym kryminale z domieszką kina Noir. Całości dopełnia muzyka, momentami nawiązująca do motywów autorstwa Danny'ego Elfmana.
Podsumowując - nie za bardzo mam się do czego przyczepić. Oglądając "Gotham" po pierwsze odpoczęłam, po drugie udało mi się od razu wskoczyć w klimat serialu a po trzecie... No cóż - czekam na więcej. Po tym pierwszym odcinku zakiełkowało we mnie kilka pytań, jak chociażby to, czy w serialu zobaczymy młodą Harley Quinn. Z jednej strony trochę na to liczę, z drugiej -  mam pewne obawy. Początkowo zastanawiałam się też nad umieszczeniem w "Gotham" Jokera, jednak po chwili namysłu, uznałam, że byłby to niekoniecznie trafiony pomysł. Joker nie istnieje bez Batmana, a przecież Gotham to serial nie o Batmanie a o Gordonie. Stąd też uważam, że postać Jokera mogłaby popsuć całość. Jeśli zaś twórcy serialu pozostaną przy konwencji z pierwszego odcinka, to z pewnością będziemy mieli co robić w długie, jesienne wieczory. 

3 komentarze:

  1. Serial bardzo mi się podobał, ale też nie we wszystkim się z Tobą zgodzę. Pisałem Ci już na fejsie, temat też poruszałem u siebie - nie do końca podobają mi się wszystkie nawiązania, bo niektóre wychodzą dość sztucznie. I tak w przeciwieństwie do Ciebie nie kupuję Nygmy zarówno pod względem scenariuszowym (wolałbym nieco subtelniejsze potraktowanie tej postaci, choć sam koncept jest niezły), jak i aktorskim (wy­po­wia­da­nie 90% kwe­stii na uśmie­chu, tę­pe spoj­rze­nie i prze­ry­so­wa­nie to nie jest dobra dro­ga). Nie do końca przekonała mnie też Poison Ivy alias Ivy Pepper - spokojnie mogli ją sobie na razie podarować.
    Natomiast nie zgodzę się co do Seliny. Przecież Camren Bicondova wcale nie jest gruba - normalna dziewczyna, która całkiem nieźle gra ciałem. I nie rozumiem, dlaczego jej obecność miałaby być nieuzasadniona. Znalazła się przypadkiem w miejscu zabójstwa Bruce'a i to też jakoś ciekawie ma na nią szansę wpłynąć. Heller mówił w którymś z wywiadów, że chce powoli rysować przyjaźń pomiędzy nią a Bruce'em, a taka powolna fascynacja jest tu fajnie zarysowana.
    Co do Jokera - hmm, jeśli scenarzyście będą mieli dobry pomysł to antyteza Batmana nawet bez Batmana może się sprawdzić.
    PS. Wkradły Ci się chyba małe błędziki. Cobblepota gra Robin Taylor Lord (i ten Lord gdzieś uciekł), a Bruckheimer chyba nie komponuje muzyki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Jokera. Joker nie istnieje bez Batmana. Nawet jeśli twórcy mieliby jakiś pomysł na jego obecność, to i tak uważam, że nie i już. Po dłuższym namyśle, dochodzę do wniosku, że podobnie rzecz ma się z Harley. To takie węzełki które po prostu nie powinny być rozrywane. A co do Seliny - zobaczymy co z nią zrobią dalej. Dajmy jej szansę.

      Usuń
    2. Wiesz, niby Joker nie istnieje bez Batmana, ale "Gotham" ma przede wszystkim opowiadać o tym, jak znani złoczyńcy stali się tymi, których znamy z kart komiksów itd. Joker najfajniejszy jest, jak jest niedopowiedziany, więc idealne byłoby kilka subtelnych, niejednoznacznych wątków. Komik z pilota to na przykład fajny przykład - sugestia, ale niejednoznaczna.

      Usuń