sobota, 11 października 2014

Why, DC, why?!

Pojawiły się już wpisy o Gotham i Flashu, czas zatem na ostatni z seriali uniwersum DC emitowany tej jesieni. Czekałam na niego nie mniej niż na dwa poprzednie. Przy czym, o ile Gotham i Flash kupiły mnie bez dwóch zdań, o tyle Arrow... No właśnie. Produkcja sprawdzona, dwa całkiem przyzwoite sezony, wydawać by się mogło, że żadnych niespodzianek nie będzie i po prostu otrzymam to, na co czekałam. No cóż, życie czasem boleśnie zderza nas z rzeczywistością i tak, jak zdarza się, że na Gwiazdkę dostaniemy kompletnie nietrafiony prezent, tak i serial może się zwyczajnie zepsuć.

Powiem wprost - zawiodłam się. Nie chcę być złym prorokiem ale z Arrow robi się pomału to, czego naprawdę nie chciałam oglądać, a mianowicie serialem, w którym nie liczy się superbohater i wymierzanie sprawiedliwości, a... rozterki miłosne. Tak, dobrze przeczytaliście. Ja rozumiem, że superbohater też człowiek i uczucia jakieś tam ma, rozumiem, że wątek miłosny być musi, ale żeby cały jeden odcinek w 90% był mu poświęcony? I to do tego pierwszy odcinek nowej serii? Tego nie jestem w stanie w żaden sposób zaakceptować.


Żeby to chociaż było ciekawe, no nie wiem - jakieś porwanie, zakładnik, coś - wtedy to miałoby jakiś sens.Ale to jest najzwyczajniejsza w świecie drama. Z Felicity Smoak w roli głównej.
To chyba zabolało mnie najbardziej głównie dlatego, 
że naprawdę polubiłam postać naczelnej informatyczki drużyny Arrowa. Felicity nie dość, że wiedziała co robić i nie raz i nie dwa wyciągała Olivera z najróżniejszych tarapatów to jeszcze była zabawna. Innymi słowy - przyjemnie się to wszystko oglądało. A teraz? Teraz dostaliśmy średniej jakości serial w którym superbohater nie jest już taki super.

No dobrze, żeby nie było, że nie daję szansy i że opieram swoja opinię tylko na tej jednej, bądź co bądź dużej, wpadce. Idźmy zatem dalej. Ktoś zapyta: a kto jest głównym złym w tym odcinku / serii? Tu jest trochę lepiej. Nieznacznie, ale zawsze. Ci, co oglądali poprzednie sezony, zapewne wiedzą kim był Hrabia Vertigo. Postać bardzo udana, dobrze pomyślana a przede wszystkim świetnie zagrana. Do stopnia, że momentami mnie przerażał.
W tym sezonie, niejako wracamy do Vertigo. Pojawia ie Hrabia Werner Zytle, który swoja obecność w Starling City zaznacza nową, lepszą formułą Vertigo. Za to duży plus - ciekawe odniesienie do komiksu, dobrze poprowadzona postać choć, jak już wspomniałam, przyćmiona przez Wielkie Rozterki Miłosne Olivera. 

Z kolei bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Roy. Po pierwsze designem swojego stroju, po drugie - sposobem poruszania się i większym ogarnięciem swojej siły. 

Przyznam, że w drugim sezonie nieco irytowała mnie już jego nieporadność oraz to, jak bardzo nie chciał jakiejkolwiek pomocy od Arrowa. Jego butność może i była uzasadniona, niemniej jednak, została za bardzo wyeksponowana, przez co po drugim czy trzecim odcinku borykania się z niemożnością opanowania nadmiernej siły, zwyczajnie zaczynało mnie to nudzić. W trzecim sezonie pojawia się Roy, który doskonale wie co i jak ma robić a do tego jego relacja z Arrowem staje się całkiem przyjemna w odbiorze. To już nie jest chłopak ze złamanym sercem, a odważny i konkretny facet, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co potrafi. 

Niestety, smutna prawda jest taka, że choćby nie wiadomo jak dobrze była prowadzona postać Zytle'a czy Roya, odcinek tłamsi wątek "Wielkiego Romansu" Oliwiera. Do tego stopnia, że oglądając Arrowa, autentycznie się nudziłam a 45 minut wydawało się być wiecznością. Nie wiem, czy nie opuszczę Zielonej Strzały. To nie tak, że całkowicie skreślam ten serial. Po prostu z serialem czasem najzwyczajniej w świecie trzeba się rozstać. Jednak w związku z tym, że dwa pierwsze sezony były naprawdę dobre, dam mu szansę. Może w kolejnym odcinku pojawi się coś, dzięki czemu Arrow uda się zrehabilitować. Po cichu bardzo na to liczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz