wtorek, 7 stycznia 2014

State of Decay, czyli jak permanentnie umarłam

Jest taki czas w życiu każdego studenta, kiedy wszystkie moce sprzysięgają się przeciwko niemu. Student staje się bezbronny wobec mycia lodówki, porządków w szafie, mycia okien, sprzątania łazienki czy wreszcie -odwiedzin u rodziców. Żeby nie wiem co- nie ma siły która przeszkodziłaby mu w wykonywaniu tychże czynności.

Występują także inne objawy, symptomy - jak zwał tak zwał - tego, że Ten Czas własnie się zbliża. Może i są nieco mniej... Efektowne czy też produktywne, jednakże nie można przejść wobec nich obojętnie. Wtedy też, nagle okazuje się,  że wyszedł najnowszy odcinek naszego ulubionego serialu, nasza ulubiona autorka własnie wydała swoją najnowszą powieść a na naszym komputerze są aż trzy gry, które kiedyś zostawiliśmy nie skończone z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu. Najczęściej tym powodem była skądinąd znana wszystkim Nauka.

Ten Czas zdarza się, nie jak Wigilia i Święta Bożego Narodzenia, raz na rok. Może występować nawet aż do 4 razy w ciągu roku! 4 niepowtarzalne okazje do umycia lodówki! Czyste szaleństwo, prawda?

Tak, moi mili. To Sesja. Nieważne - letnia czy zimowa, czy poprawkowa - jej objawy zawsze są takie same.
W tym roku i mnie dopadło. Broniłam się dzielnie, ale niestety - przepadłam z kretesem.
Wszystko przez Day Z, czyli moda do Army II, ale tego pewnie tłumaczyć nie muszę- kto ma wiedzieć-ten wie. Niestety, po długim i żmudnym przekonywaniu Mojego Mężczyzny, że nie zrujnuję jego dobytku i, że mnie nie zabiją i, że daj mi pograć, nooooo - zostałam pokonana. Ale - jak na prawdziwego Szatana przystało - nie poddałam się. I trafiłam na State of Decay.
State of Decay, wyszło w czerwcu, już ubiegłego roku, początkowo na X-gówno, natomiast oficjalna wersja na PC, na Steamie pojawiła się 5 listopada.
Założenie State of Decay jest pozornie bardzo proste: mamy świat pełen zombiakow, jesteśmy jednym z ocalałych i musimy w tym świecie jakoś przeżyć. Startujemy z małym plecaczkiem w którym niewiele się tak właściwie mieści. Jednakże gra bierze nas za rączkę i prowadzi, mówiąc dokładnie i szczegółowo gdzie mamy się kierować. Nie cały czas oczywiście. 
Zaczynamy nad rzeką. Tam mamy mały, słodki domek, bez ogródka, za to z ogromną ilością namiotów dookoła. Pierwsza akcja, którą wykonujemy - poza tutorialem zabijania zombiaka - to wspinanie się na wieżę widokową i poniekąd zaznaczanie sobie punktów na mapie. Potem schodzimy i zwiedzamy. Towarzyszy nam jeszcze jeden ocalały, który w założeniu ma nam pomagać. Mi osobiście on bardziej przeszkadzał niż pomagał.
Tak więc pierwsza "misja" polega na splądrowaniu obozowisk - namiotów i domków letniskowych - znajdujących się dookoła "bazy wypadowej".

Jest to ładne graficznie, przyjemnie się biega, zombiaki wcale takie trudne do zabicia nie są. Co więcej - można chodzić po jeziorze. Co prawda, nie do końca jak Jezus, ale bug który sprawia, że poziom wody nie podnosi się nam bez względu na to jak daleko jesteśmy - jest zabawny. 
Gra jest zaprojektowana na pada i to, moim zdaniem, też jest jej dużą zaletą. Nie wyobrażam sobie sterowania w niej za pomocą WSADu. Ale może ktoś sobie wyobraża - jak tam chcecie.
Kolejną rzeczą, którą trzeba wiedzieć o tej grze, jest perma-death. Ja o tym nie wiedziałam. No. I skończyło się to tak, że mając całkiem dobre wyposażenie, sporo broni i jedzenia, przez przypadek zaalarmowałam hordę zombiaków. Myślę sobie - spoko, zaraz zacznę od nowa, skończę misję i dostarczę moim ocalałym leki. Co się stało? Gra owszem, załadowała się, ale nie byłam dość dobrze zbudowanym facetem z olbrzymim... Plecakiem, wypchanym po brzegi jedzeniem i lekami, a małą, drobną, niepozorną kobitką, lat około dwadzieścia, z mikroskopijnym czymś, co w założeniu miało być chyba plecakiem. Wszystko w porządku, tylko że bez jakiegokolwiek wyposażenia znajdowałam się na drugim końcu miasta. 
Perma-death moim zdaniem jest tutaj jak znalazł. Wpisuje się w klimat gry, sprawia, że staje się ona o wiele bardziej survivalowa i, jak już wiemy, że jak umrzemy, to już na amen, to zaczynamy bardziej "dbać" o postać.

Mankamenty gry? Jest ich kilka. Po pierwsze, widać, że twórcom spieszyło się z wydaniem gry. Mnie osobiście raziły takie rzeczy jak to, że odgłos uderzenia w zombiaka jest taki sam przy kiju baseballowym i metalowej rurze, czy też analogicznie, przy siekierze i dajmy na to maczecie. Poza tym, zombiaki zawsze padają w ten sam sposób. Nie ma tutaj tego, co z kolei jest chociażby w DayZ, czy w Left4Dead. Niezależnie od tego czym i jak zabijesz zombiaka- zawsze odpadnie mu głowa. Poza tym, obiekty które trzeba przeszukać: albo świecą się jak, za przeproszeniem psu jajca, i trzeba być naprawdę ślepym, żeby ich nie zauważyć, albo wręcz odwrotnie - są zupełnie niezauważalne. Nie zawsze też wiedziałam jak coś działa. Zanim wpadłam na to jak zrzucić plecak, zjadłam 3 morfiny i 2 snacki. Podobnie było z wzywaniem ludzi na pomoc przy kanistrze z paliwem- owszem, Alan przybiegł, ale dlaczego pobiegł naokoło budynku, zanim wpadł na to, że ja jestem w środku - tego nie wiem. 
Zasadniczo gra jest dobra. Wciąga, ma nawet jakąś fabułę, ale nie ona jest tutaj najważniejsza. Jeśli ktoś lubi biegać po lesie, zabijać zombiaki i raz na jakiś czas wykonywać jakieś questy - polecam serdecznie. Zwłaszcza, jeśli tak jak i ja, wpadliście w sidła Sesji. State of Decay z pewnością pomoże przetrwać Wam ten Trudny Czas.

1 komentarz:

  1. Unikaj określeń "x-gówno", bo jeszcze trafisz na fana i obrazisz ;<<<<
    Screeny wyglądają ładnie. A jak muzyka?

    OdpowiedzUsuń